Jak poradzić sobie po urodzeniu dziecka

Rozsypane puzzle – jak poradzić sobie z rozpadem świata po urodzeniu dziecka?

Wersja dźwiękowa: słuchaj lub pobierz


Wybierasz z rozwagą. Uczysz się pilnie, kończysz studia, pracujesz, wciąż się doskonalisz. Traktujesz życie jak pudełko puzzli i jak najlepiej umiesz, dopasowujesz drobne elementy. Cieszysz się, kiedy w końcu uda się ułożyć te podstępne kawałki nieba, z których każdy wyglądał identycznie. Studia, praca, partner, dom. Pies, kot, chomik, tarantula.

I kiedy wszystko już masz starannie ułożone, decydujesz się na ten ostatni brakujący puzzelek – dziecko. A ono rodzi się i rozpierdala cały obrazek w drobny pył.

Tylko matka

Wcześniej Ty sama decydowałaś o wszystkim, głównie swoje potrzeby realizowałaś i byłaś skupiona na swoich planach. Od kiedy urodziłaś, przestałaś funkcjonować jak samodzielna jednostka. Przestałaś mieć na cokolwiek wpływ, stałaś się robotem nastawionym na zaspokajanie potrzeb bardzo małego człowieka.

To dziecko decyduje, o której wstajesz i o której pójdziesz spać. Przerywa Twój posiłek i nie pozwala dopić legendarnej ciepłej kawy. Jego płacz wywołuje Twoją natychmiastową reakcję. Twoje potrzeby są na dalszym planie. Zredukowałaś się do minimum. Zaciskasz zęby i jedziesz dalej. Niewyspana, pierwszy posiłek dopiero popołudniu, szybki prysznic raz na trzy dni i chwila wolności w supermarkecie raz na tydzień.

Całymi dniami nosisz, karmisz, przebierasz, chuchasz na stłuczenia, koisz jęki i lęki. Znosisz to cierpliwie, dajesz całą siebie. Wieczorem jednak masz już dość, wydotykane ciało wzdraga się przed kolejnymi bodźcami. Partner oczekuje bliskości i intymności, ale dla Ciebie największą przyjemnością staje się kilka samotnych minut pod prysznicem. Z resztą, jeden z niewielu luksusów, na które możesz sobie pozwolić.

Masz, to co chciałaś. Roboty nie mają prawa narzekać. Powinnaś być szczęśliwa.

Nie narzekaj

Przecież tak bardzo pragnęłaś dziecka. Piłaś gorzkie ziółka lub rozpuszczałaś pod językiem tabletki o metalicznym posmaku. W szafce z lekami do tej pory kurzy się termometr z dwoma miejscami po przecinku, który wyznaczał najwłaściwsze pory na seks. Dziecko, choć go jeszcze nie było, już rządziło.

I chciałaś tego. Przelewałaś łzy nad każdym cyklem zakończonym krwią. A potem tańczyłaś z radości nad testem ze znakiem równości. Mimo strachu i wątpliwości, czekałaś. Układałaś ubranka w szufladach i puzzle swojego życia, ale nagle, w trakcie porodu, wszystko się rozsypało. Zamiast kojącego widoku na rajską plażę czy górskie szczyty, dostałaś znowu stertę tektury o dziwnych kształtach.

Sama tego chciałaś. Wiedziałaś, że opieka nad dzieckiem wymaga poświęceń. Trochę niedowierzałaś matkom, siostrom i przyjaciółkom, ale wiedziałaś, że będzie ciężko. Są przecież kobiety, którym nigdy nie będzie dane to doświadczenie. One cierpią. Ty nie masz na co narzekać. Masz być szczęśliwa.

Skąd więc ta gorycz? Skąd złość, która czai się i tylko czeka, aby wydrzeć się na zewnątrz razem z krzykiem o najdrobniejszą pierdołę? Skąd te łzy, które zalewają oczy, gdy tylko przystaniesz na chwilę, gdy choć na moment przerwiesz codzienną krzątaninę?

Zimna kawa

To takie zabawne i kobiecie, narzekać na kawę, której nigdy nie udaje się wypić ciepłej, bo zawsze coś. Na takie narzekanie sobie pozwalasz. Mrugnięcie okiem do innych matek. Wiemy, rozumiemy, też tam byłyśmy. Niedopite.

A przecież utraciłaś coś więcej niż tylko możliwość spokojnego wypicia kawy. Wraz z urodzeniem dziecka zamknęłaś sobie wiele dróg, zaprzepaściłaś ogrom okazji, przekreśliłaś na zawsze mnóstwo szans. Podróże nieodbyte, książki nieprzeczytane, pieniądze niezarobione, wieczory nieprzetańczone. Mogły być Twoje, ale wybrałaś inaczej.

Odpowiedzialność za dziecko zagnieździła się z tyłu głowy i zaciska szpony wyrzutów sumienia, gdy chcesz zrobić coś zbyt samolubnego. Pójść do pracy, na spotkanie z przyjaciółką, potańczyć lub wysikać się bez publiczności.

Nie narzekasz. Bierzesz to na klatę, żyjesz konsekwencjami własnych wyborów. Dziarska matka. Zyskałaś przecież coś cenniejszego. Tylko…

Moje puzzle

Za pierwszym razem nawet nie zauważyłam, że się rozsypały. Ultra szybki powrót do pracy. Chyba nawet Amerykanki dają sobie więcej wolnego w połogu. Głowa zajęta rozbudową domu, projektowaniem, załatwianiem formalności i wykonawców, potem samą budową. Do tego trzęsienie ziemi w postaci maleńkiej kropli krwi w pieluszce. Pielgrzymki po lekarzach specjalistach i rewolucja żywieniowa, którą przeprowadziłam w odpowiedzi na nietolerancję białek mleka krowiego u Młodego.

I to dręczące pytanie: co ja właściwie robię? Czy to tak miało wyglądać? Dzień w dzień przypięta do komputera, wymyślająca – jak tu zająć niemowlę czymkolwiek lub jak go najszybciej uśpić? Z głową uciekającą w całkiem inne rejony, kuszoną alternatywami – kim innym mogłabym być, co wspaniałego mogłabym w tym czasie robić…

Za drugim razem już w ciąży wrzuciłam na luz. „Mam przecież doświadczenie, ho ho.” Myślałam, że tym razem puzzle mi się nie rozsypią. Junior ma już niemal rok, a ja nadal zbieram.

Potrzeby

Wiem już teraz doskonale, że wraz z urodzeniem dziecka moje osobiste potrzeby nie znikają nagle. Owszem, te dziecięce są bardziej priorytetowe. Swoje mogę odsunąć w czasie. Tyle, że one wrócą zwielokrotnione. Te najprostsze – zmęczenie, głód, pragnienie, czystość, ale i te bardziej skomplikowane: potrzeba rozrywki, rozwoju, bycia docenioną, wysłuchaną, potrzeba wyjścia z domu bez wózka i torby pełnej zabawek do piaskownicy. I bez wracania się po tę cholerną foremkę w kształcie ośmiornicy.

Mam potrzeby w sobie i zaprzeczenie nie sprawi, że znikną. Za to ich ignorowanie ukisi mnie od środka. Będę czuć zmęczenie, którego nie przegoni nawet przespana noc. Będę reagować ze wściekłością na najmniejsze nawet trudności. Będę zniechęcona, wycofująca się i coraz bardziej sfrustrowana.

Jeśli nie zadbam o siebie, nie będzie we mnie przestrzeni na reagowanie na potrzeby moich dzieci. Zamiast rzucać z chłopakami piłką i zaśmiewać się z tego, jak szybko Junior zasuwa na czworakach, będę złościć się o okruchy na dywanie. Albo zareaguję krzykiem, kiedy Młody odmówi założenia samodzielnie butów, zamiast zapytać go, dlaczego tego nie chce.

Praktyka

Nie mogę wymagać od męża, żeby domyślił się czego chcę i potrzebuję. Ani tym bardziej nie mogę oczekiwać od dzieci, że zrobią to za mnie lub mi wynagrodzą. Choćbym nie wiem, jak bardzo była zachwycona uśmiechami bąbelków, to nie będę dzięki nim bardziej wyspana, najedzona czy zrelaksowana.

To ja sama jestem odpowiedzialna za odkrycie i realizację swoich potrzeb.

Mam dla siebie drzemki Juniora i spacery, na które chłopaków zabiera mąż. Czytam, piszę, odhaczam listy zadań. Czasem owszem – skroluję Fejsbuczka. A niekiedy odpalam hity lat 80 i świruję na bosaka. Układam się na nowo. Celebruję samotność.

Z każdym miesiącem będę miała na nią więcej przestrzeni. Będę też miała w sobie więcej zgody na zostawianie chłopaków pod opieką innych ludzi. Wtedy będzie właściwy moment na dłuższe samotne wyjścia i wyjazdy. Teraz byłoby to dla mnie zbyt wymuszone i na dzieciach i na sobie samej.

 

Mogę udawać, że dziecko nic nie rozwaliło, że obrazek nadal jest idealny. Mogę udawać, że wcale nie był taki ważny i zamiatać kawałki tektury pod dywan. Razem ze swoimi potrzebami. Mogę wreszcie zaakceptować, że trzeba poukładać to od nowa. Opłakać dawną siebie i wszelkie możliwe historie alternatywne. A potem kawałek po kawałku, mieszając stare z nowym układać coś innego, kompletnie zaskakującego.

 

Opowiedz mi o swoich puzzlach w komentarzu. A może znasz kogoś, komu właśnie teraz się posypało? Prześlij jej ten tekst.