Jak pracować wielozadaniowo

Wielozadaniowość to ściema albo jak mawia Pani Swojego Czasu „multitasking to bullshit”. I zgadzam się z tym. Zgadzam się po wielokroć. Entuzjastycznie kiwając głową. Teraz. Bo jeszcze całkiem niedawno… byłam ofiarą mulitaskingu. Myślałam, że się da, że wystarczy tylko determinacja. Była wystarczająca na ponad półtora roku jednoczesnej pracy zdalnej i opieki nad synem.

Dziecko i praca – da się?

Portret z czasów wiary w multitasking

Miał dwa tygodnie, kiedy wróciłam do swoich przed porodowych zadań (na L4 też nie byłam, a poród się zaczął w piątek wieczorem – profesjonalizm pełną gębą…). Moja praca jest dość prosta, nie bardzo stresująca, a szef wyrozumiały, ale jednak pochłania czas. Większość dnia spędzałam siedząc na łóżku z dzieckiem śpiącym przy piersi albo z niej jedzącym, albo jedno i drugie jednocześnie. Przede mną laptop, przy uchu zestaw bezprzewodowy, ja zaś prowadziłam rozmowy telefoniczne. Dużo rozmów telefonicznych. Wyglądałam na osobę bardzo dobrze zorganizowaną.

Z biegiem czasu robiło się coraz trudniej. Czułam potrzebę dawania mojemu dziecku więcej świadomej obecności, a jednocześnie brakowało mi czegoś tylko dla siebie. Podkradałam sobie na to czas to tu to tam, ale właśnie: jak to brzmi? Podkradałam sobie swój własny czas! Wiedziałam, że coś nie gra, ale nie wiedziałam gdzie. Moje zorganizowanie podupadło, pojawiło się rozmemłanie. Taki stan nieogarnięcia, permanentnego nieplanowania, robienia „ile się da”.

Jak pracować zawodowo z małym dzieckiem

Prosiłam o pomoc i ją dostawałam. Mąż oczywiście, kiedy tylko nie pracował, przejmował opiekę nad synkiem, moja mama i teściowie wychodzili z nim na spacery, kiedy tylko mogli, a zdarzało się, że zabierał go nawet mój ponad 80 letni dziadziuś. A jednak jakoś nie psychicznie nie czułam się zwolniona z obowiązków rodzicielskich. Zabranie się do pracy wymagało zbyt dużo czasu, zwykle zaczynałam od przygotowania sobie czegoś do jedzenia. Taaak. A potem stres, bo przecież te drzemki nigdy nie są tak długie, jak rodzice by chcieli, spacer się niespodziewanie skrócił, bo mocne słońce albo deszcz albo „do mamy”. A ja w lesie.

Wykonuję moją pracę zdalnie, ale jednak muszę się trzymać pewnych godzin. Jestem umówiona na telefon na 12:05, a moje dziecko się chce bawić. Da się zrobić jednocześnie? Owszem, ale drobne pomyłki, które w ten sposób popełniłam, wychodziły jeszcze po kilku miesiącach. Młodzież też niespecjalnie zadowolona. Czasem, jak widział, że zbliżam się do komputera protestował: „nie do pracy, nie praca”.  Niekiedy sytuacja była na tyle ciężka, że musiałam uciekać się do fortelu, żeby móc wykonać ważne telefony. Dzieliłam ekran laptopa na pół – na jednej stronie leciały piosenki lub bajki (pozdrawiam Cię Tomie Holowniku), na drugiej bazy danych i skrzynka mailowa. Ciężko mi się przyznać, że tak robiłam, bo miałam świadomość, że poniekąd szkodzę swojemu dziecku, chociaż Młody był tym raczej zadowolony.

Negatywne skutki pracy zdalnej

Było minęło. Aby wyjść z tej matni, postanowiliśmy zapisać dziecko do żłobka. Niedawno otrzymałam 5 godzin na pracę i stałam się orłem efektywności. Żartuję. Myśli są jakieś rozbiegane, nawykowo odrywam się od zadań, a kiedy mam rozpocząć pracę, nawet nie wiem, w którym momencie znajduję się w kuchni…po jedzenie.

Pozytywnie działa na mnie na pewno praca na stojąco (och gdyby tylko nogi tak nie bolały) i minutnik (piętnaście minut pracy, przerwa, kwadrans pracy, przerwa itd.). Jednak mam wrażenie, że i tak ten czas ciągle mi przecieka między palcami.  Jeszcze z pewnością brak mi tej samodyscypliny, wypracowania i utrwalenia nawyków. Możliwe. Całkiem prawdopodobne. Niemal pewne. A tymczasem jest we mnie ta niepewność, bo może to kwestia realizowania nie swoich celów? Może chodzi o to, że angażuję się w rzeczy ważne i piękne, ale nie moje?