Gdzie jest, kurna, moja wioska?

Moje dzieci mają tajny przełącznik. Z małych wrzaskunów domagających się mojej nieustannej, niepodzielnej uwagi są w stanie przeistoczyć się w niemal bezobsługowych małych ludzi. Raz wiszą na mnie niczym winogrona, dla których zabawa na podłodze jest tysiąc razy ważniejsza niż obiad. A innym razem wystarcza szybkie uzupełnienie brzucha mlekiem czy przytulenie. Gdzie one mają ten przełącznik?

Dzieci potrzebują uwagi (niekoniecznie od matki)

Ha, w nich nie zmienia się nic. Ot po prostu na Święta przyjechała do nas rodzina. Nasza wioska, mini plemię znów było w komplecie, a stare afrykańskie przysłowie, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska, nadal jest w mocy. I nagle okazało się, że nie jestem taka niezbędna i niezastąpiona. Klocki całkiem nieźle układają się z wujkiem, wozy policyjne i strażackie świetnie rysuje się z ciotką, a przytulać można się i do babci. A Junior to już w ogóle jest radosnym berbeciem, który łowi kogo może na bezzębne uśmiechy. A ja mam lżej. Nie czuję tego obciążenia na rękach, nikt mnie nie ciąga za ubranie „mama, chodź się bawić”, a maluchowi wystarcza pół minuty kołysania, żeby zasnąć. Taki jest wykończony zabawą z innymi członkami rodziny.

Ale Święta są krótkie. Lada chwilą skończy się w domu radosny gwar i przełącznik wróci na swoje miejsce. Znów ich oczy skierują się na mnie, jedynego dostarczyciela wysokojakościowej uwagi i na mojego męża, który udostępnia ją w tych krótkich chwilach poza pracą. Tylko, że my, kurde, nie mamy szans osiągnąć tego, co cała wioska. Trzyletnie dziecko jest w stanie wykończyć czterech dorosłych w ciągu godziny. Bywają dni, że mam dwoje dzieci pod wyłączną opieką przez 12 godzin. A co mają powiedzieć samotne matki? A żony zawodowych kierowców nieobecnych tygodniami? Partnerki tych wszystkich lekarzy, policjantów, strażaków dyżurujących po 12, 24 godziny?

Rodzina wielopokoleniowa to rozwiązanie?

Och, wiem doskonale, że nie ma idealnych rozwiązań. Wiem, jakie kwasy powstają czasem w wielopokoleniowych domach. Drobne niesnaski, karczemne awantury, przemoc psychiczna albo zwykłe nieporozumienia z brudną patelnią w tle. Sama nie mogłabym mieszkać wraz z moją mamą czy świekrą (zwaną teściową). Zbyt wiele mamy różnic w poglądach na świat, w stylu życia. Wiem, dlaczego mieszkam tu gdzie mieszkam i dlaczego moja rodzina wybrała inaczej. Każde z nas płaci za to swoją cenę.

Moją ceną jest ten przełącznik. Przez większość czasu to ja noszę ciężar dzieci. Ten fizyczny, tę wagę dającą się wyrazić w kilogramach, ale i ciężar emocjonalny, którego już wymierzyć nie potrafię. Bo oni wymagają moich reakcji, potrzebują kontaktu z żywym człowiekiem, jego uwagi, reakcji, spontaniczności. Wiem, jak szybko potrafi się wyczerpać cierpliwość i co to znaczy tęsknić do pracy. Nawet jeśli się pracowało w jakimś, kurna, zaplutym call-center. I wiem, że nie jestem jedyna.

My emigrantki, uciekinierki przed duszną rodzinną atmosferą, członkinie rodzin atomowych: 200 km do jednych rodziców, 1000 do drugich albo my, których po prostu życie tak się ułożyło. Szukamy się na wzajem, łączymy w grupy, przesyłamy wsparcie światłowodem. Ale to mało, mało, mało. Dziecka nie podłączysz do Internetu. To znaczy, da się, ale kiepski to pomysł. Świnka Peppa i jej brat George, a nawet cały Psi Patrol nie zastąpią wioski. I my matki, same też jej nie zastąpimy. Jedna osoba nie jest w stanie tego dokonać. Nawet matka siłaczka. Nawet cholerna Matka Polka urobiona po łokcie, nie wyspana, ale idealna.

A zatem: gdzie jest, kurna, moja wioska? Jak zapełnić ten brak?

  • Czerpać garściami ten czas, kiedy mogą i chcą przyjeżdżać. Umożliwiać im kontakt, choć czasem chciałoby się mieć dzieci na wyłączność. A jak ich nie ma, to opowiadać o nich dzieciom.
  • Szukać swojej wioski zastępczej, gdzie tylko się da. U nas, zaskakująco, to na krótkie chwile to są panie z Biblioteki. Nie dość, że pomogą wybrać książki, to jeszcze nie robią awantury, kiedy Młody włazi pod biurka.
  • Zamieszkać w hipisowskiej komunie… och, przesada, wiem.

Wiem też, że nie ma sensu się biczować za ten brak. Cierpieć z powodu wyrzutów sumienia, że idzie się do pracy albo choć szuka się dla siebie enklaw wolności. Płakać nocami, że przecież te pierwsze trzy lata są dla dziecka krytyczne i że jak to żłobek? jak to niania? jak to? jak to?

Nie możemy być dla naszych dzieci całą wioską. Możemy być tylko matkami. Aż matkami.