Dlaczego jestem szczęśliwa kupując w lumpeksie?

Miałam dwie pary spodni, w których mogłam wyjść do ludzi. Obie zakończyły swój żywot przecierając się tu i ówdzie. Te czarne zrobiły to nawet w dość spektakularny sposób, podczas konsultacji lekarskich Juniora. Tak – w gabinecie przy lekarzu. Tak – było słychać charakterystyczne darcie się materiału w kroku. Nie – nie robiłam szpagatów, wkładałam dziecko do fotelika. Na szczęście konsekwencją tego wydarzenia było jedynie to, że musiałam iść na zakupy.

Nie cierpię zakupów

To był wtorek. Ubrałam sukienkę i rajstopy, zapakowałam Juniora wyjątkowo do wózka, ale razem z chustą na wszelki wypadek. Nauczyłam się naprawdę wiele czynności wykonywać z bobasem dosłownie przy sobie, ale jednak przymierzanie ubrań wydało mi się nie najlepszym pomysłem. Stąd wózek. Można by rzec, że zabieranie niemowlaka na tego typu zakupy jest dość kiepską ideą, ale halo – każdy orze jak może. Dobrze, że tego dnia akurat Młody był w przedszkolu. To spore ułatwienie.

Robienie zakupów nie jest dla mnie żadną rozrywką. Nie rozluźniam się, nie czekam na dzień, kiedy będę mogła się poprzechadzać po galerii i wstępować do tych przybytków, do których zachęcą mnie anemiczne manekiny. Konieczność kupowania sprawia raczej, że się spinam. Odbieram to jako sytuację zagrożenia, jak rodzaj testu – muszę wybrać najlepiej, optymalnie dla siebie. I staram się tak wybierać. Porównywać. Uczyć się tajnego języka metek ubraniowych. Ale to daremne. Większość zakupów i tak kończyła się rodzajem niesmaku, im większy dostawałam wybór, tym bardziej z finalnego efektu byłam niezadowolona.

Sklepy z używaną odzieżą

Szczęśliwa drałowałam przez miasto. Miałam jeden cel – sklep z używaną odzieżą. Niewielki, ale jeden z… hm… droższych. Mogłam wybrać inne bez wycenionych ubrań, ale liczył się dla mnie tym razem czas i łatwy dostęp do towaru. Po drodze minęłam jeden równie mały sklepik blisko mojego domu, ale nie wjechałabym tam naszą furą. Następnie przeszłam obok kilku sklepów umieszczonych przy głównej ulicy, kiwając głową paru znajomym osobom. Te sklepy jednak sprzedawały ubrania nowe i w ogóle nie brałam pod uwagę ich odwiedzenia. Miałam także do dyspozycji dwa duże ciucholandy – jeden przegrzebkowy, a drugi w ogromnym namiocie „2 zł za sztukę”. Jak na tak małe miasteczko, wybór lokalizacji całkiem zacny.

Junior zdziwiony nową perspektywą (wózek zamiast chusty), zadowolony obserwował wszystko na naszej trasie i nie protestował, gdy szturmem wjechaliśmy do sklepiku. Niestety brak ruchu już na miejscu znudził go, ale bardzo miła pani sprzedawczyni robiła wiele, żeby go zająć. Mogłam przeglądnąć wieszaki. Charakterystyczny zapach? Cóż na szczęście człowiek się szybko przyzwyczaja i przestaje zwracać na to uwagę. Skupia się na celu.

Polowanie na ubranie

Stanęłam przed stojącym wieszakiem na ubrania. Jego pręt miał może półtora metra, może dwa. Wisiały na nim same spodnie. Generalnie wiedziałam, że nie chcę sztucznych tkanin, więc część odpadła od razu. Byłam trochę rozproszona przez niezadowolenie Juniora, ale udawało mi się skupić na dotyku, fakturach i kolorach. Zdarzyło mi się sięgnąć po świetne jakościowo dżinsy, które jednak okazywały się totalnie za dużym rozmiarem. Mimo to udało mi się wyłowić kilku niezłych kandydatów.

Zabrałam wózek z gadatliwą zawartością do przymierzalni i cóż… nie sądziłam, że umiem ubrać spodnie jedną ręką, drugą przytrzymując na biodrze 8 kg dziecia. Mimo to udało się – dwie pary odpadły, dwie przeszły do finału. Idealne? Oczywiście, że nie. Ale byłam przeszczęśliwa, że pasowały i odpowiadały moim potrzebom. A kiedy przy kasie okazało się, że jest w dodatku dzień przeceny o połowę i za dwie pary spodni, bluzkę i sukienkę zapłaciłam 30 zł, to kto by się przejmował chwilą niewygody w przymierzalni.

Mały wybór daje szczęście

Wyszłam ze sklepu bez moralnego kaca, że wydałam za dużo. No dobra – gdybym poszperała w namiocie może bym wydała 8 zł i pewnie właśnie tam bym poszła, gdyby w pierwszym sklepie nic na mnie nie pasowało. Za to w sieciówce za te 30 zł, to mogłabym sobie kupić… skarpetki!

Wyszłam z plecakiem pełnym ubrań bez poczucia, że mogłam lepiej, bo jeszcze był taki wzór, a jeszcze taki, a te są teraz modne, a te niedługo może będą. Kolor taki czy taki? A może czarne? Białe piękne, ale czy praktyczne? Żadne z tych pytań nie zagościło w mojej głowie, bo kurde nie miały racji bytu. Miałam ograniczoną liczbę gaci do oglądnięcia, połowę z nich pominęłam ze względu na skład lub zniszczenie. Część z nich odrzuciła mnie ze względu na rozmiar. Wybrałam najlepiej jak się dało.

Nie jestem specjalistką od sklepów z używaną odzieżą, ale mam pewne doświadczenie i intuicję. Część ubranek niemowlęcych również mamy właśnie z takich sklepów. Więcej na temat można przeczytać w e-booku od Marty z Atelier Przytulności (https://atelier-przytulnosci.com). W swoim poradniku „Jak kupować w lumpeksie” napisała np. tak:

” W lumpeksach znajdziesz ubrania z różnych okresów, masz pełną dowolność w kwestii stylu i nie jesteś ograniczona przez obecną modę. Myślę, że większość z nas spotkała się z tym, że chciała coś kupić, ale to akurat nie było na czasie, więc praktycznie nie dało się tego znaleźć w „normalnych” sklepach.”

Po moich łowach wróciłam do domu zadowolona z siebie, bo kupiłam rzeczy zgodnie z moją filozofią ograniczania śmieci. A znalezione przeze mnie spodnie wcale nie są znoszone czy szarobure. Ta para czarnych w kwiaty idealnie wpisuje się w wiosenny czas. Lubię w nich chodzić i czuję się przez to szczęśliwa.

Paradoks wyboru

Zastanawiało mnie jednak to, dlaczego właściwie tak się stało i skąd aż taka przepaść między moimi odczuciami po zakupach w różnych miejscach. Najprościej powiedzieć, że to sprawka pieniędzy. Ot, żal mi ich na ubrania. Wolę wydawać na książki, to fakt, ale też mam świadomość, że kupuję bardzo mało rzeczy do założenia i jak coś mi się spodoba, to potrafię na to przeznaczyć nawet duże kwoty. Czułam jednak, że jest w tym mechanizmie coś więcej.

O tym, co napisał Barry Schwartz już kiedyś mówiłam: http://natalia-lub.pl/index.php/2019/01/08/mamo-dlaczego-idziesz-do-pracy/. Natomiast przypomniałam sobie, co przekazuje on w swojej książce „Paradoks wyboru”. Konieczność wyboru spośród zbyt wielu opcji skutkuje paraliżem decyzyjnym. Sprawia, że wycofujemy się z możliwości decydowania, dokonujemy autosabotażu i ponosimy tego koszty. Im więcej mamy opcji, tym bardziej żałujemy wyboru, nawet jeśli był dobry. Nasze oczekiwania eskalują i coraz trudniej je zaspokoić. Widzimy, jak wiele jest możliwości i chcemy tego, co jest perfekcyjne. A jeśli wybierzemy źle, nie możemy winić nikogo innego, tylko samych siebie.

Przemówienie Barrego Schwartza podczas TED w 2005 roku


Wydaje się nam, że wolność jest równoznaczna z nieskończonym wyborem, brakiem ograniczeń, zobowiązań, reguł. Tymczasem okazuje się, iż to zbyt wiele możliwości jest niewolą – paraliżem. Jakiś wybór jest lepszy niż żaden, ale duży wybór wcale nie jest lepszy niż mały. Dlatego jako zwolenniczka wolności, sama sobie nakładam ograniczenia – wartości, którym chcę być wierna. Cenię swój spokój ducha, czas, ale myślę też o tym, że moje zachowania modelują Ziemię dla moich wnuków. A to sprawia, że choć to dla wielu osób niezrozumiałe – kupując w lumpeksie czuję się szczęśliwa.

Jeśli chcesz mieć wpływ na treści na moim blogu, wypełnij ankietę: https://forms.gle/ap1khwHxazji49CW6 Dziękuję!